Pocałunek
Komentarze: 0
Moje usta rozkwitają jak rana.
Raniono mnie przez cały rok; nudne
noce; tylko szorstkie łokcie
i delikatne pudełka Kleenexu, co wołają:
"bekso, bekso, ty głuptasie!"
Do dziś dnia moje ciało było bezużyteczne.
Teraz rozsadza swoje szranki.
Rozrywa szaty starej Marii, supeł po suple.
Spójrz — teraz przeszywają mnie elektryczne błyski.
Świst! Zmartwychwstanie!
Kiedyś moje ciało było zwykłą drewnianą łódką,
niezdatną na nic, bez słonej wody pod spodem,
wymagającą malowania — niczym więcej
jak stosem desek. Tyś ją wyciągnął i otaklował.
Dokonał wyboru.
Moje nerwy są nastrojone. Rozbrzmiewają w mym uchu
jak muzyczne instrumenty. Tam gdzie trwało milczenie,
grają smyczki i bębny. Tyś to sprawił.
Istny geniusz przy pracy. Mój drogi, kompozytor
wstąpił już w ogień.
Marina Cwietajewa*
Dodaj komentarz